1 sie 2013

II : Polish shopping

   I znów zaczęło się ukochane piekiełko, czyli 28 stopni w cieniu, a w samochodzie z 40. 

   O trzynastej w dwudziestoośmiotysiecznym mieście korki jak w Warszawie. Oczywiście wszystko przez tego tyrana Hitlera. Drań nie skończył rozpoczętej obwodnicy, a teraz w wąskich, jednokierunkowych uliczkach muszą zasuwać Tiry, busy i autokary przemieszane z miejscowymi samochodami osobowymi. Ludzi na mieście jak mrówek, bo bezrobocie w mieście wynosi dobre dwadzieścia procent, a wiadomo, że jak się pracy nie ma to się jej szuka, albo po prostu nudzi.     Oczywiście wynik stanowią osoby zarejestrowane, a migrujacy za granice w poszukiwaniu roboty już się nie liczą w rozrachunku. Przecież to niepatriotycznie nie uczestniczyć w biedzie. Nie wiem dlaczego w Polsce za sukces podaje się ilość osób emigrujących czasowo lub na stałe za praca.
 Ku uciesze niezorientowanym? Są tacy?

   Porzuciłam swój samochód przed praca i ruszyłam pieszo w miasto. Mimo chęci pozostania w cieniu mojego sklepu z gwoździami, musiałam w końcu rozejrzeć się za kreacja na ślub Żanety. Przecież nie wyskoczę w jeansach lub kiecce sprzed pięciu lat. Snując się od wystawy do wystawy co rusz natrafiałam na polikwidowane butiki. Ludzie chwytają się wszystkiego byle utrzymać się na powierzchni, ale jak widać to Syzyfowa Praca. Ci, którzy połaszczyli się na własny biznes w większości popracowali za granicą i zarobioną kasę zainwestowali. Po paru miesiącach po interesie ani śladu, bo jak sprzedawać komuś kto nie ma kasy na podstawowe środki do życia, a co dopiero na ciuchy? Jedynym interesem jaki kręci się w tym mieście są sklepy z używaną odzieżą. Na każdym zakręcie widnieje reklama: „Odzież z Wielkiej Brytanii“, "Odzież Zachodnia“, albo „Po prostu „Odzież na wagę“. Przed  Urzędem Miasta, w nowej kamienicy też powstał nowy Lumpeks.
   No innego wyjscia nie mialam. Wyladowalam pod drzwiami jednego z Szmateksów. Czwartek, więc jest nowa dostawa, a jak szczęście dopisze to może wyrwę coś od Gabbany za 20 złotych, albo chociaż jakąś zasłonę na przeróbkę. Nadzieja umiera ostatnia.
  Stanęłam w kolejce rozbieganych oczek, ukradkowo spoglądających na konkurentki wyszukiwania rarytasów mody. Dzień dla cwanych, kutych na cztery kopyta małolat, wiejskich handlarek „Odzieży z Zagranicy”, wyrafinowanych damulek preferujących Diora, Kleina i Cardina oraz babek, które zawsze znajda coś do kolekcji niepotrzebnych szmat. I jak tu wygrać z ponad setka metod przebiegłości           
i wyrafinowania? Oczywiście żadnego faceta. Jaki głupi pchałby się w tłum nieprzebierających w środkach kobiet?
  Niby kolejka, ale tuż przed otwarciem zaczyna się ona poszerzać o rodzinę, znajomych, tych „na krzywy ryj” i zrobiła się potrójna lub w niektórych miejscach poczwórna. Oczywiście przez drzwi przepchną się jednorazowo dwie osoby, no ale w końcu lepiej mieć przy sobie sztuczny tłum swoich spowolniawczy. Taktyka przede wszystkim!
   Z zamyślenia wyrwała mnie próba wypchnięcia z kolejki przez ożywiony tłum na widok otwieranych drzwi. Oj, nie ze mną te numery! Udałam, ze poleciałam pchnięta przez kogoś innego i wróciłam na miejsce. Przynajmniej na chwilę .
Machina ruszyła.
- Kobieto, spokojnie!
- Niech pani puści moja torbę!
- Przepraszam, zahaczyła się!
- Jasne...
- Edyta! Lec na kurtki! Bierz jak leci! Później się przebierze...
- Dlaczego oni otwierają tylko jedne drzwi?...
- Jak zwykle te same z przodu...
- W kolejkę! Trzeba było przyjść wcześniej!
- Rany, nie pchać się!

  Wpadłam do środka, chwyciłam wielgachną torbę na zdobycze z napisem „Brytyjska Odzież
na Wagę”i schrzaniając z przed rozpędzonego tłumu rzuciłam się w wieszaki oraz kosze.
Rozpętało się piekło. Mój ojciec był tam tylko raz i stwierdził, że taka histerię to on widział
w Wigillię osiemdziesiatego drugiego roku jak cytrusy rzucili do SAM-u.

  Wyszłam stamtąd po godzinie. I mimo okropnego kręcenia w nosie od kurzu i nie wiadomo czego jeszcze, spoconego karku i workiem skarbów usatysfakcjonowana. Wygrzebałam jakieś ogromniaste jedwabne czarne spodnie, z których uda mi się coś tam wyciąć i zszyć, łososioworóżowy szal, tez jedwabny oraz jeszcze parę metrów nowych tkanin. Szmaty to szmaty, ale nawet rodzime celebrytki przekonują, iż ubieranie się w Lumpeksach jest na topie.
Tak se tłumacz, tak se mów....