I znów
zaczęło się ukochane piekiełko, czyli 28 stopni w cieniu, a w
samochodzie z 40.
O trzynastej
w dwudziestoośmiotysiecznym mieście korki jak w Warszawie.
Oczywiście wszystko przez tego tyrana Hitlera. Drań nie skończył
rozpoczętej obwodnicy, a teraz w wąskich, jednokierunkowych
uliczkach muszą zasuwać Tiry, busy i autokary przemieszane z
miejscowymi samochodami osobowymi. Ludzi na mieście jak mrówek,
bo bezrobocie w mieście wynosi dobre dwadzieścia procent, a
wiadomo, że jak się pracy nie ma to się jej szuka, albo po prostu
nudzi. Oczywiście wynik stanowią osoby zarejestrowane, a migrujacy za granice w poszukiwaniu roboty już się nie liczą w
rozrachunku. Przecież to niepatriotycznie nie uczestniczyć w
biedzie. Nie wiem dlaczego w Polsce za sukces podaje się ilość
osób emigrujących czasowo lub na stałe za praca.
Ku uciesze niezorientowanym? Są tacy?
Ku uciesze niezorientowanym? Są tacy?
Porzuciłam
swój samochód przed praca i ruszyłam pieszo w miasto.
Mimo chęci pozostania w cieniu mojego sklepu z gwoździami, musiałam
w końcu rozejrzeć się za kreacja na ślub Żanety. Przecież nie
wyskoczę w jeansach lub kiecce sprzed pięciu lat. Snując się od
wystawy do wystawy co rusz natrafiałam na polikwidowane
butiki. Ludzie chwytają się wszystkiego byle utrzymać się na
powierzchni, ale jak widać to Syzyfowa Praca. Ci, którzy
połaszczyli się na własny biznes w większości popracowali za
granicą i zarobioną kasę zainwestowali. Po paru miesiącach po
interesie ani śladu, bo jak sprzedawać komuś kto nie ma kasy na
podstawowe środki do życia, a co dopiero na ciuchy? Jedynym
interesem jaki kręci się w tym mieście są sklepy z używaną
odzieżą. Na każdym zakręcie widnieje reklama: „Odzież z
Wielkiej Brytanii“, "Odzież Zachodnia“, albo „Po
prostu „Odzież na wagę“. Przed Urzędem Miasta, w nowej
kamienicy też powstał nowy Lumpeks.
No innego
wyjscia nie mialam. Wyladowalam pod drzwiami jednego z Szmateksów.
Czwartek, więc jest nowa dostawa, a jak szczęście dopisze to może
wyrwę coś od Gabbany za 20 złotych, albo chociaż jakąś zasłonę
na przeróbkę. Nadzieja umiera ostatnia.
Stanęłam
w kolejce rozbieganych oczek, ukradkowo spoglądających na
konkurentki wyszukiwania rarytasów mody. Dzień dla cwanych,
kutych na cztery kopyta małolat, wiejskich handlarek „Odzieży z
Zagranicy”, wyrafinowanych damulek preferujących Diora, Kleina i
Cardina oraz babek, które zawsze znajda coś do kolekcji
niepotrzebnych szmat. I jak tu wygrać z ponad setka metod
przebiegłości
i wyrafinowania? Oczywiście żadnego faceta. Jaki
głupi pchałby się w tłum nieprzebierających w środkach
kobiet?
Niby
kolejka, ale tuż przed otwarciem zaczyna się ona poszerzać o
rodzinę, znajomych, tych „na krzywy ryj” i zrobiła się
potrójna lub w niektórych miejscach poczwórna.
Oczywiście przez drzwi przepchną się jednorazowo dwie osoby, no
ale w końcu lepiej mieć przy sobie sztuczny tłum swoich
spowolniawczy. Taktyka przede wszystkim!
Z
zamyślenia wyrwała mnie próba wypchnięcia z kolejki przez
ożywiony tłum na widok otwieranych drzwi. Oj, nie ze mną te
numery! Udałam, ze poleciałam pchnięta przez kogoś innego i
wróciłam na miejsce. Przynajmniej na chwilę .
Machina ruszyła.
- Kobieto,
spokojnie!- Niech pani puści moja torbę!
- Przepraszam, zahaczyła się!
- Jasne...
- Edyta! Lec na kurtki! Bierz jak leci! Później się przebierze...
- Dlaczego oni otwierają tylko jedne drzwi?...
- Jak zwykle te same z przodu...
- W kolejkę! Trzeba było przyjść wcześniej!
- Rany, nie pchać się!
Wpadłam do
środka, chwyciłam wielgachną torbę na zdobycze z napisem
„Brytyjska Odzież
na Wagę”i schrzaniając z przed rozpędzonego tłumu rzuciłam się w wieszaki oraz kosze.
na Wagę”i schrzaniając z przed rozpędzonego tłumu rzuciłam się w wieszaki oraz kosze.
Rozpętało
się piekło. Mój ojciec był tam tylko raz i stwierdził, że
taka histerię to on widział
w Wigillię osiemdziesiatego drugiego roku jak cytrusy rzucili do SAM-u.
w Wigillię osiemdziesiatego drugiego roku jak cytrusy rzucili do SAM-u.
Wyszłam
stamtąd po godzinie. I mimo okropnego kręcenia w nosie od kurzu i
nie wiadomo czego jeszcze, spoconego karku i workiem skarbów usatysfakcjonowana. Wygrzebałam jakieś
ogromniaste jedwabne czarne spodnie, z których uda mi się coś
tam wyciąć i zszyć, łososioworóżowy szal, tez
jedwabny oraz jeszcze parę metrów nowych tkanin.
Szmaty to szmaty, ale nawet rodzime celebrytki przekonują, iż
ubieranie się w Lumpeksach jest na topie.
Tak se
tłumacz, tak se mów....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz