1 sie 2013

I : Młódki czerdziestoletnie.

No to siup!


              Komórka okazuje się lepszym przerywaczem snu niż budzik. Komórki nie zwalisz na podłogę,
bo kosztuje więcej niż zwykły krzykacz za 25 złotych. Odbierasz ja, bo coś w głowie krzyczy: 
Alarm! Pewnie coś ważnego! Odbierz! Obudź się!!!
No i nim oczy się otworzą ręka sama idzie do tej cholery. 

-  To już koniec! Lato umarło! - kobiecy jęk w komórce nie jest tym czego pragnę o poranku.

     Szczególnie nie podobał mi się tekst o zgonie jednej z moich ulubionych por roku, na która czekałam tyle ile wynosi dobrze wynoszona ciąża. Łatwo nie było i nie w głowie miałam zadręczanie się przez miesiąc, ze to znów koniec. Co prawda temperatura spadła do piętnastu stopni powyżej zera, ale bez paniki. Przez ostatnie cztery, piec tygodni termometry pokazywały od dwudziestu czterech do powyżej trzydziestu, a jako mieszkająca na lonie natury doskonale rozumiałam zapotrzebowanie fauny   i flory na wilgoć. Nie miałam za złe odpuszczenie sobie szanownemu ciepełku, bo krzaki i robaki tez ludzie i potrzebują pic! No może zagalopowałam się z tym uczłowieczeniem, ale ponoć według wierzeń indiańskich nawet kamień ma dusze.
  
-  Żaneta, nie dramatyzuj. Jest dopiero koniec lipca i masz przed sobą jeszcze z miesiąc względnego ciepła. - Ze spania były nici, wiec jak każda matka pięciolatki instynktownie wykorzystuje czas na nic nie robienie i wywlekłam się do kuchni na poranna Kawę . 

    Pokój młodej był zamknięty na cztery spusty co oznaczało, że o dziwo jeszcze spała. Na ogół już o siódmej ryczy telewizor z jej ulubionymi bajkami. No, ale jak widać człowiek sobie nie pośpi, bo kumpela właśnie przechodzi załamanie nerwowe.

- W ogóle to o co u przyszłej panny młodej? - zagadnęłam niby to entuzjastycznie. Nic tak nie wpływa dołująco jak zamazpojsciezamążpójście koleżanki, gdy ciebie facet kopnął w cztery litery. Ufff... O tym innym razem. 

    Myślałam, ze taka sprytna jestem i zmiana tematu poprawi jej humor. No niejarząca jestem.
Żaneta autentycznie ryczała do słuchawki: 

-  Do dupy! Miał być piękny ślub, moja suknia, powóz, konie, a ma padach w Sobotę! Siedzę w tym cholernie wielkim domu od dwóch dni, przy tym cholernie nabiezaco internecie i szlag mnie trafia.... - chlipała.

- Ślub masz dopiero za dwa tygodnie, więc nie rozumie o co tyle szumu - czy bagatelizowanie problemu, niby dla jej dobra, przynosi komukolwiek ulgę? Mnie?
Obrzydliwa jestem! Fuj!

- Celina, oglądałam prognozy na dwa tygodnie do przodu. Ma lać! Ba! Mogą być huragany i grad! 

- Taaaa... Z drugiej strony jakby taki orkan przeleciał przed Kościołem to zagięłabyś wszystkie śluby w kraju.

     Komórka jakoś zamilkła złowrogo. Siorbnęłam zagoracej kawy i niewyparzony dziob dostał
za swoje. Kara musi być jak się szybciej mówi niż myśli. Czy ja jestem naprawdę taka wredna suka i jej zazdroszcząc?

- Żaneta, sorry. To miał być żart - zaskowyczałam waląc się w ten swoj zakuty łeb.

- Podobno poczucie humoru jest świetnym amortyzatorem na nasze niepowodzenia. 

      Nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze pod uwagę dwutygodniowych prognoz pogody. Piec dni do przodu jeszcze coś tam są w stanie powiedzieć, ale nie czternaście dni!
Żaneta najwyraźniej chciała się zakwalifikować do szpitala psychiatrycznego.

- Boże, ja zwariuje... - jęczała. - Niby wszystko gotowe, wszystkich i wszystko ustawiłam, a wciąż czuje na karku jakiś chłód.

- To ty okno zamknij! Najgorszy scenariusz to zasmarkana panna młoda. Jak masz takiego doła to przyjedz do mnie. Nawdychasz się Świerzego smrodu z obory, zobaczysz jak wieśniaki żyją z dnia na dzień, bez planów na dwa tygodnie do przodu, to cala ta gorączka przed weselna ci minie. 

- Nie mogę. - Konspiracyjnie ściszyła głos. - Jestem omówiona do Iwna, tego nowego fryzjera.
Zapytałam tez szeptem: - A to jakiś grzech?

-  Kuźwa, grzech jak masz przyszła teściowa fryzjerkę - syknęła do słuchawki, a mnie olśniło. Adaś, jej przyszły, miał być niewtajemniczony żeby mu przykro nie było. 

     Jego mamusia, Genia, fryzurowała wszystkie panny młode na jedno kopyto:
"koczek - z boku loczek". A Żaneta miała wyższe aspiracje: chciała mieć fryzurę jak modelki z Fashion TV. Żeby nie urazić przyszłej teściowej wysnuła bajeczkę o przyjaciółce, której w dzieciństwie obiecała, ze podda się jej grzebieniowi. Ja pierniczę! Musiała być nieźle zdesperowana, żeby taki kit wymyślić, ale Genowefa łyknęła bajeczkę dodając mimochodem, ze przez niejednego amatorskiego fryzjera panna młoda płakała. Tylko Genia nie przeczuwała, że to wcale nie amator i nie taki zwykły fryzjer. Wiedziała o jego istnieniu, ale nie o tym, ze pomimo jego napiętego terminarzu przynajmniej na trzy miesiące do przodu, Żaneta znajdzie sposób by się odpowiednio wkręcić. W końcu w perspektywie miała zostać współwłaścicielką dwóch serwisów samochodowych i do tego miała tupet godny najlepszego akwizytora w województwie. Fryzjer auto posiadał to dogadali się. Ponoć nie był to tylko taki utalentowanych fryzjer, ale tez stylista z tak zwana kariera zagraniczna. Nic bliżej o nim nie wiedziałam, bo moje zainteresowanie salonami fryzjerskimi ograniczało się wyłącznie do umyć i skrócić.

- Oj, spalisz się ty w piekle - zachichotałam. - Ale warto dla takiej fryzury.

Żanetce chyba poprawił się humor, bo zaświergotała szeptem: 

-  I niech teściówie oczy wyjdą na wierzch. Może 40 lat to za dużo na białą suknię, ale odpowiednio dobrana fryzura odejmuje lat, kilogramów i kurze łapki.

- Amen!  -  Jej poprawa nastroju tez mi się udzieliła. Długo czekała na ten swój upragniony ślub, należy jej się wszystko czego zapragnie. Tośka pogruchała mi jeszcze o swoich przecudnych butach za osiem stów i bukiecie sprowadzanym ze stolicy. No cóż. Stać ja na to. Zarabia całkiem dobrze, wyłącznie na swoje wydatki, a że miała lekka rękę to fatałaszków i to z najlepszych butkow, wiec nie miałam wadpliwosci co do jej gustu.

- A ty masz już kreację na moja imprezę?

- Tak. Trzy - odparłam zrezygnowana. Nie chciało mi się gadać na ten temat, więc niekontrowolanym słowotokiem zeszłam na inny : - Wiesz, ze Hibiskus mi zakwitł? Trzeba je często podlewać, ale nie przelać. I wiesz, że one kwitną tylko przez jeden dzien?

- Co ty mi tu o Hibiskusach pierniczysz. O kiecke pytam. Mówiłam ci, że szkoda kasy i ci cos pożycze, w najgorszym razie oddam. - Żaneta doskonale znala moje problemy, a że znałysmy sie jak łyse konie, miała prawo do takich poufałosci wobec mnie. - Masz talent do przerabiania.

- To bez sensu - zaprotestowałam. -  Z ciebie na mnie nic nie pasuje, a szkoda knocic jakas sukienkę, którą założyłas raz lub wcale. Sama cos wykabinuję. Właśnie dzisiaj mam wolne i lecę się rozejrzeć.

     Moja obecna sytuacja finansowa nie pozwalała na szaleństwa modowe. Podupadający sklep, nie mój kredyt i wieczne problemy z sypiąca się od starości chałupą po dziadkach, dały mi w ostatnich latach po kieszeni. Właśnie stoję przed podjęciem decyzji o zamknięciu interesu, a co z tym się wiąże zwolnieniu dwóch pracowników. Sama od dwóch miesięcy nie widziałam grosza z utargu i żyje z resztek oszczednosci. Ale przecież nie będę jej zawraca tym głowę. Ani nikomu innemu.


- No chyba nie chcesz latać po sklepach w tej dziurze. Tu nic nie znajdziesz po za chińskim podkoszulkiem albo garsonka dla pan po pięćdziesiątce.

- No wiesz... Do pięćdziesiątki została mi tylko dyszka - no  nie ma co owijac w bawelne.

- Celina, ty jak coś palniesz.... - Żaneta była zniesmaczona tą odliczanką. 

    Kiedy miało się po 20 lat to taki wiek jak 40, 50 lat nie istniał. Nie chciało się myśleć co będzie się robiło w tym wieku, jak będzie wyglądał nasz wiat. To było dołujące wiedzieć o nieuniknionych zmarszczkach, o tym, że będziemy przypominać nasze matki, a małolaty będą o nas mówić "stara rura". Nie wiem czy to dobrze, że wtedy to był temat tabu. Osobiście zdawałam sobie sprawę,
iż po czterdziestce też się żyje, ale nie miałam pojęcia o jednym: że człowiek jest ten sam tylko ciało,
 otoczenie i świat się zmienia, oraz jego podejscie do ciebie.  O, naiwności! Masz ochotę wleźć na drzewo (oczywiscie jak dasz radę), śmiać się głośno jak nastolatka, ale etykieta matrony i poprawności politycznej odbiera ci ten przywilej, no i jesli złamiesz te reguły to dostaniesz hasłem po krzyżu: starej babie odbiło! Jednak ostatnie badania wykazaly co raz czestsze zjawisko bezczelnych matron oraz obśmiewania przez nie tego modelu ich postrzegania. I to z samego czubka drzewa! Jak widac tupet i pewnosc siebie dzisiejszych matron jest dopuszczalny, a nawet uchodzi im na sucho. Oczywiscie pod warunkiem obracania się w kręgach showbuisnesu i regularnego botoksowania.
Jesteśmy jak ten Hibiskus: kwitniemy  krótko.
Ale za to jak pięknie...




    Po krótkim pocieszaniu się "starych rur" rozłączyłyśmy się, bo ją gnało do salonu, a mnie moje rozbudzone dziecko. Orzezwiona na kawą i rozmową pognałam do mojego skarba, bo Miśka stała już na łóżku z kołdrą zarzuconą na głowę, udając ducha i wołała:

- Mami, kakałko!  - Wyskoczyła spod kołdry i siup na podłogę. Złapałam ją w pół i uścisnęłam.

- Puść mnie, bo mnie wysikasz! -  wyrywając mi się z objęć pognała do toalety.

Chrzanić zakupy. Zostaję w domu.

  
Niestety objaw rodzicielskiego zainteresowania wykazał również mój ojciec. Telefon od niego na ogoł oznacza atrakcje emocjonalne. Kiedys dla zartu ustawiłam jego sygnał na muzykę z filmu "Szczęki", ale jak sie okazalo bardzo trafnie.
Miśka rozpoznając sygnał przybiegła w biegu podciągając majtki.

- Cześć! To ja! Twój ociec! Edward! ! – krzyczał przedstawiając się jakbym miała paru innych ojców. 
Tylko było czekać jak poda swoja datę urodzenia i PIN.
- Co tak krzyczysz?
- Co?! 
Moje dziecko było bardzo pomocne i wspinając się na palce wrzasnęło:
- Czego się drzesz , dziadek!   - i pobieglo do okienka nudy, czyli telewizora.
- Bo mam watę w uszach! Przewiało mnie!
- Taaa... to typowe w upały – starałam się mówić głośno i wyraźnie, ale nie miałam zamiaru krzyczeć. - Nie mądrzyj się! Bardzo duzo ludzi choruje z powodu klimatyzacji! 
- Tato, a gdzie ty masz klimatyzacje?
-  Przykład taki dałem! Nie denerwuj mnie! - wykorzystując moment, ze ojciec się zapowietrzył, zapytałam szybko:
- A co tak w ogolę słychać?

Nie ma sensu zadzierać z nim od samego rana, bo potrafił być mściwy. Wtedy dzwoni co pól godziny
z pierdołami i przy okazji wymowkami, by go w końcu przeprosić.

-  Ja nie wiem dlaczego ja po nocach nie śpię i kombinuje jak wyciągnąć cię z długów!
Rany... Najwidoczniej tego dnia nie mogło się obyć bez awantury. 

-  Znalazłem kupca na tą twoją landarę! - miał na myśli budynek, który odziedziczyłam po mojej prababce, a ojca matce. Obecnie znajdował się tam mój sklep i połowa pustego miejsca do wydzierżawienia. Kryzys, więc w takim układzie żaden interes mi nie wychodził, ale póki co nie miałam zamiaru sprzedawać tego przybytku.

-  Tato, ja nic nie sprzedaję. Przestań knuć za moimi plecami – nie wiem czy spokój z jakim to wypowiedziałam coś dał. Chyba jednak nie.

- Nie denerwuj mnie! Masz dziecko, kupę długów i jak chcesz tego wyjśc?!
- Nic nie sprzedaje. Część – i odłożyłam słuchawkę. Może to nie było eleganckie, ale cotygodniowe akcje mojego ojca doprowadzały mnie do szalu.

Dziesięć minut póniej znow telefon od niego...







1 komentarz:

  1. No i się pośmiałam zdrowo - gratuluję temperamentu! Świetnie się czyta!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń